1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Znalezionych wyników: 10
DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna
Autor Wiadomość
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2012-08-08, 17:35   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
...mój Tata skończyłby dzisiaj 68 lat...tak bardzo chciałabym móc złożyć Mu jeszcze raz życzenia...tak bardzo żałuję, że nigdy nie będę miała już takiej szansy..

Brakuje mi Ciebie Tatko... :-(

Pozdrawiam gorąco wszystkich walczących...Pamiętam i wspieram Was cały czas sercem i myślami...
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-12-30, 22:47   Temat: dziękuję...
ela, Justynka, anja, anelka, berta -dziękuję Wam dziewczynki..wiem, że rozumiecie i czujecie tak bardzo moje przeżycia...Ściskam Was tak mocno,mocno...

[ Dodano: 2011-12-30, 22:49 ]
|uscisk| niki...
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-12-30, 22:17   Temat: Pożegnanie...
Kochani...26.12 o 20:20 odszedł mój ukochany tatuś... :-( Pogrzeb miał miejsce we środę.

Chciałabym podzielić się z Wami ostatnimi chwilami życia i walki mojego taty...

W wigilię o 8 rano wyjechaliśmy z mężem do domu rodzinnego. przed nami było 5 godzin jazdy.Jechałam z nadzieją i wiarą, że te Święta spędzimy jeszcze razem, że będzie szansa na rozmowę z tatą. Kiedy zadzwoniłam do siostry (miałam jeszcze 10 km do mojego miasta) odebrała zdyszana telefon krzycząc, że tata dostał drgawek i stracił przytomność...Czekamy na karetkę - powiedziała. "Boże - pomyślałam sobie - nie zabieraj mi Go jeszcze!Przecież mieliśmy spędzić te święta razem, proszę!" Wyłam na cały autobus, ludzie patrzyli się na mnie, a ja łkałam głośno.Na szczęście był przy mnie mąż - uspakajał mnie jak tylko mógł...Myślałam, że ta podróż nigdy się nie skończy, krzyczałam tylko, że nie zdążę pożegnać się z tatą! Wybiegłam z autobusu..Biegłam ile sił w nogach (mieszkam 3 minuty piechotą od dworca)...Kiedy dobiegłam pod klatkę zobaczyłam karetkę i nosze stojące na ziemi, a na nich mój ukochany tatuś...Już nieprzytomny z buzią i oczami otwartymi patrzącymi gdzieś w dal...Uklękłam i zaczęłam szlochać, mówiąc "Tatusiu zdążyłam jestem przy Tobie!" Całowała i tuliłam Go...Ratownicy nie pozwolili mi zabrać się z nimi karetką, powiedzieli, żebym zaraz przyjechała do nich do szpitala, że zrobią tacie badania, że stan jest ciężki...Nie chciałam Go puścić...Widzieli , że jestem w szoku i zaczęli mi tłumaczyć, że mam iść do domu, że tam jest siostra z mamą i potrzebują mojego wsparcia...Nie wiem jak weszłam na to 2 piętro, słaniałam się na nogach i bylo mi niedobrze ze stresu. Chwilę później wzięłam taksówkę i pojechałam z bijącym sercem do szpitala...Nie chcieli nas wpuścić na izbę przyjęć, powiedzieli tylko, że tata żyje, ale jest nieprzytomny, że muszą zrobić badania m.in. tomografię...Ja już przecież wiedziałam co to oznacza..że są te przerzuty do mózgu, stąd ta cała sytuacja...Ale zrobili prześwietlenie, które niestety potwierdziło najgorsze obawy - 2 wielkie guzy w mózgu :-( Zobili też morfologię.Po konsultacjach z lekarzami z 2 oddziałów powiedzieli nam, że pacjent nie kwalifikuje się do przyjęcia na oddział i że mamy Go zabrać do domu, tylko że musimy załatwić transport na własną rękę, ponieważ w święta oni nie mają transportu. Zapytałam lekarki jak ona sobie to wyobraża, czy mam tatę wziąć na plecy i Go zanieść? Przecież tata leży w stanie agonalnym i nie jest w stanie usiąść ani zupełnie nic.Zaproponowała mi żeby wziąć z domu krzesło kuchenne, przywiązać tatę do niego i wsadzić do taksówki! |wht?!| Szok. Powiedziałam, że nie jest to możliwe. Lekarka powiedziała, że w takim razie zostawią tatę na izbie przyjęć, a jutro żebyśmy poszli bezpośrednio do ordynatora neurologii i poprosili o przyjęcie taty na oddział. Pozwolili tylko chwilę posiedzieć przy tacie, bo przecież to izba przyjęc i nie ma tam odwiedzin. Ta noc była taka koszmarna...Bałam się bardzo i nie wiedziałam czy tata dożyje jutra...

Następnego dnia rano poszliśmy z mężem do szpitala, kiedy weszłam do taty zobaczyłam, że jest przytomny! Tak się ucieszyłam! Ale patrzył już na mnie nie jak mój tata...Jak ktoś obcy...obłęd i dzikość w oczach próby odpychania mnie, wymachiwał rękoma, miętolił kołdrę próbując się podnosić...To było takie smutne :uuu: Ale byłam szczęśliwa, że wciąż żyje...

Był już inny lekarz, z którym można było normalnie porozmawiać i wytłumaczył nam , że po prostu pacjentów onkologicznych u których nie ma nadziei na wyleczenie - nie przyjmuje się na oddziały, że tylko opieka paliatywna.Powiedział:"Pozwólcie Mu godnie odejść..." Powiedział, że zorganizuje karetkę, że odwiozą tatę do domu...I tak się stało. Mój mąż pomagał jeszcze ratownikom wnosić tatę do domu...Wiedziałam jak ważne jest dla taty, żeby odejść w domu...To był pierwszy dzień Świąt...
Tata był cały czas taki dziwny, niespokojny, momentami agresywny, wołał mnie i coś próbował mówić na ucho, ale Go nie rozumiałam.. :-( Raz tylko miałam wrażenie, że mówi " Magda, daj mi wódki"..Ale nie wiedziałam czy tak faktycznie powiedział, czy coś mi sie przesłyszało...Czuwałyśmy przy Nim, zwilżając Mu usta wodą, tata sie odkrywał, wymachiwał rękami próbując się podnosić...Ale nie było Go nawet jak posadzić..To były same kości...I tak minęła noc...O 3 w nocy tata zawołał mamę i powiedział "Henia" - a to jest taty siostra bliźniaczka...Ewidentnie czekał na Nią.Mama powiedziała, że niedługo będą...

Zaczął się drugi dzień Świąt...Praktycznie było tak samo, trochę przysypiał, budził się, coś mówił, a ja tak żałuję, że nie mogłam Go zrozumieć, bo głosu już nie miał, widziałam tylko po ruchu warg, że coś szepcze..Chciałam Go jeszcze nakarmić, próbowałyśmy z mamą dać Mu chociaż łyżeczkę rosołu, ale nie połykał...Miałyśmy w domu Nutridrinka, więc wpadłam na pomysł, żeby podać Mu to przez strzykawkę, więc mąż pobiegł do apteki. Ale nie zdążył...Bo kiedy przyszedł to tatuś już był w agonii..
W międzyczasie jednak zdążyła przyjechać z Gdańska Jego siostra z mężem.Tak jakby na nich czekał...Natychmiast się przebudził, widziałam radość na Jego twarzy, przywitał się z Nimi, widziałam jak próbuje im powiedzieć , że nie może mówić, że umiera, rozkładał ręce z bezradności...Za chwilę ciocia z wujkiem wyszli, poszli się rozpakować i wtedy tatuś stracił kontakt na dobre...To znaczy oddychał ale oczy już były gdize indziej, zaczynał mieć bezdechy więc mówiłam tatusiu oddychaj, proszę i znowu łapał oddech..I w taki stanie był od 18 do 20.20...Wtedy odszedł...Byłam przy nim do końca..Trzymałam Go za rękę, pocieszałam, mówiłam żeby sie nie bał, że tam spotka sie ze swoją mamą i siostrą, że kiedyś się spotkamy...I tak po prostu, w cichości i spokoju przestał oddychać...Zastygł...To było mistyczne przeżycie...Czułam jak towarzyszę tacie w przejściu na tamtą stronę....Bardzo płakałam, nie wierzyłam w to , jakby to wszystko działo się poza mną...A to jest prawda...Nie mam już taty...Pan Bóg wysłuchał mojej prośby.Kończyły się Święta a On uznał, że już czas...Tatuś odszedł w dzień, w którym kościół obchodzi święto Św. Szczepana męczennika...To dla mnie symbol...Jak i to, że na mszy w kościele śpiewany był psalm:

"Bądź dla mnie skałą schronienia,
warownią, która ocala.
Ty bowiem jesteś moją skałą i twierdzą,
kieruj mną i prowadź przez wzgląd na swe imię.

W ręce Twe, Panie, składam ducha mego.

W ręce Twoje powierzam ducha mego:
Ty mnie odkupisz, Panie, Boże.
Weselę się i cieszę się Twoim miłosierdziem,
boś wejrzał na moją nędzę.

W ręce Twe, Panie, składam ducha mego.

W Twoim ręku są moje losy,
wyrwij mnie z rąk wrogów i prześladowców.
Niech Twoje oblicze zajaśnieje nad Twym sługą:
wybaw mnie w swym miłosierdziu.

W ręce Twe, Panie, składam ducha mego."

Kochani!Dziękuję wszystkim za wsparcie, siłę, którą tutaj odnalazłam...Życzę Wam dobrego, nowego roku, zdrowia dzielności, wytrwałosci w zmaganiach...Będę tu zaglądać. Jesteście mi b.bliscy i Wasze cierpienie. Obiecuję pamięć w modlitwie...
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-12-20, 21:10   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
Witajcie Kochani!

Jestem z Wami cały czas, śledzę każdy wątek i wspieram Was i Waszych bliskich w sercu , myślach i modlitwie....

Piszę, bo chcę z Wami podzielić się informacjami dotyczącymi mojego taty...Nikt mnie przecież tak dobrze nie zrozumie.Niestety jest już bardzo źle...Jak tylko wyszedł ze szpitala, po wstawionej endoprotezie, stan się pogorszył...Poszedł ze 2 razy do toalety z asekuracją mamy i chodzika, po czym stwierdził, że już nie da rady i przestał wstawać z łóżka... :-( Przestał też już mówić, bo głos Mu zanikł, nie ma siły..Mama opiekuje się tatą najlepiej jak tylko potrafi, ale wiem , ze jest Jej b.trudno, przebywa z tatą na co dzień...Tata odmawia też jedzenia - nie chce...Większość dnia przesypia, jest na lekach...Lekarz zalecił kroplówki wzmacniające, brał przez kilka dni,ale później zaczęły pękać tacie żyły. Przez kolejny tydzień była przerwa, ale tata nadal nie chciał nic jeść (oprócz kilku kęsów dziennie) więc od dzisiaj ma kolejne kroplówki.

Tak się boję...W sobotę rano jadę do rodziców...Wiem, że to będą nasze ostatnie wspólne święta...Modlę się, żeby jeszcze chociaż zdążyć. Odliczam dni do soboty. Z drugiej strony mam w sobie niewyobrażalny strach i rozpacz - jak zobaczę tatę już w takim stanie...W cieniu śmierci...

Tyle chciałbym Mu jeszcze powiedzieć, coś zrobić dla Niego...Ale Jego już nic nie cieszy...Tak jakby czekał na tę śmierć...To jest straszne :-(

Dzisiaj był u taty lekarz. Wspaniały człowiek. Lekarz z powołania. Powiedział tacie, że już nic nie można zrobić, w sensie wyleczyć, ale zrobią wszystko, żeby ulżyć Mu w cierpieniu, żeby pomóc...Mamę lekarz przytulił i powiedział, że jest wspaniała, że tak pięknie opiekuje się chorym, że tata jest taki zaopiekowany....Jestem pełna podziwu dla mojej mamy. Jest bardzo dzielna. Chociaż nie jest Jej łatwo.

Ostatno śnią mi się koszmary związane z odejściem taty. Rano budzę się z lękiem...

Modlę się o siłę. Dla nas wszystkich. A najgorsze jeszcze przed nami.

Pozdrawiam Was gorąco i jestem z Wami myślami...Dużo siły dla Was.
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-11-17, 19:57   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
Kochani...Bardzo pięknie wszystkim dziękuję, naprawdę.

Tata już po operacji - w sumie miło mnie zaskoczyli, nie spodziewałam się, że podejmą się operacji. Teraz tata jest rehabilitowany, próbuje chodzić. Wzmocnili tatę kroplówkami i różnymi lekami, mniej kaszle i jest pogodniejszy i chyba ta operacja dała Mu jescze jakąś nadzieję, że nie jest z Nim tak najgorzej...Ja wiem jak jest, ale najważniejsze jest to, że tata się jeszcze uśmiecha i jest silniejszy psychicznie...

Tak żałuję, że nie mogę być przy nim na co dzień...Że czas ucieka...A ja nie przeżywam z Nim tych ostatnich, krótkich chwil Jego życia...

Dziękuję Wam jeszcze raz za wsparcie i dobre myśli.

Uściski dla Was :)
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-11-15, 09:44   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
Anelio kochana - dziękuję za troskę i wsparcie.

Kochani, właśnie wróciłam od taty...W sobotę tata upadł wracając z toalety i złamał biodro :-( Pogotowie zabrało Go do szpitala, nogę unieruchomili na wyciągu. Lekarze mieli zdecydować czy podejmą się operacji tzn. wstawienia endoprotezy (chyba), tak żeby mógł się jeszcze poruszać. Wczoraj Go zoperowali. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze się goiło...Tak się martwię, bo widziałam to cierpienie taty po upadku..Nie dość, że jest obciążony nowotworem to jeszcze i to...Jakiś pech... :-( Nie wiem czy jest możliwe jeszcze, żeby poruszał się o własnych siłach skoro bez tego złamania ledwo chodził..Noga i biodro Go bolało...Czy ta operacja może pomóc..?

Poza tym jest gorzej...Mówi coraz mniej, bo nie daje rady...Oddech taki ciężki...Teraz modlę się, żeby przeżył chociaż jeszcze do Świąt...Dopiero wtedy pojadę do domu i tak chciałabym, żeby jeszcze tam był...:-( Żegnając się z tatą w szpitalu, tata pocałował mnie w rękę...Popłakałm się bardzo. Bałam się, że to nasze pożegnanie...

Pozdrawiam wszystkich ciepło i życzę Wam dużo siły w zmaganiu się w walce z chorbą najbliższych. jestem z Wami, śledzę każdy wątek.
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-10-06, 17:59   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
Johanko - bardzo dziękuję za to co napisałaś...Trzymaj się dzielnie
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-10-06, 17:46   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
Witaj Vioom, dziekuję za informację. Tylko byłam zaskoczona, ponieważ po tej pierwszej diagnozie tj. węzły powiększone i zmiana ogniskowa w nadnerczu -lekarz powiedział, że operacja jest możliwa. Dopiero jak pojechaliśmy do Olsztyna i tam po dodatkowych badaniach stwierdzono nieczynną strunę głosową - powiedzieli, że operacja nie wchodzi w grę. Zastanawia mnie tylko diagnoza tego pierwszego lekarza, może nie był na tyle kompetentny i niepotrzebnie dał nadzieję, której tak się "uchwyciłam"...Pozdrawiam
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-10-06, 17:35   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
Justynko - nigdy nie jest za późno...Ważne, żeby to przebaczenie dokonało się w Twoim sercu...To, że nie zostały wypowiedziane słowa...Ważna ta intencja w sercu...Mam nadzieję, że ona jest...Jeśli nie - trzeba prosić o tą łaskę...

Niki - tata jest pod opieką takiego domowego hospicjum, od czasu do czas przychodzi pielęgniarka, sprawdza stan, samopoczucie taty...

Dziękuję Wam. Pozdrawiam cieplutko...
  Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
magdalenka32

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń: 15655

PostDział: Nowotwory płuca i opłucnej   Wysłany: 2011-10-06, 16:07   Temat: Mój tata - niedrobnokomórkowy nowotwór płuca lewego
Kochani. Dzisiaj nadszedł ten dzień, kiedy i ja chciałabym podzielić się z Wami historią choroby mojego Taty, przeżyciami, emocjami życia w cieniu śmierci ...Śledzę forum od kilku miesięcy ( wasze wspieranie się,zmagania, ból, odchodzenie najbliższych...)ale wciąż brakowało mi odwagi, siły żeby się tutaj zalogować. Może opiszę pokrótce przebieg choroby Taty: w styczniu była diagnoza - niedrobnokomórkowy rak płuca lewego, lewa struna nieruchoma, powiększone węzły chłonne, zmiany ogniskowe w nadnerczu, mokry kaszel, który tak bardzo Go męczy...Tata w kwietniu miał zastosowaną chemię - 1 cykl, a w sierpniu radioterapia (po której mam wrażenie stan się pogorszył :-( ) Zaczął kuleć na nogę, a właściwie ma ją taką sztywną nieruchomą i ból w biodrze...Zaczął się poruszać przy pomocy chodzika, korzysta też z tlenu. A jeszcze przy pierwszym postawieniu diagnozy dano nam nadzieję na operację...I z tą nadzieją pojechaliśmy do Olsztyna, do szpitala, gdzie powiedziano nam , że z operacji "nici", bo choroba tak szybko postępuje i już jest za późno...To dlaczego nie podjęli sie tej operacji wcześniej, kiedy choroba nie była aż tak zaawansowana? Tylko kazali czekać na wizytę, bo wcześniej nie było miejsc w Wojewódzkim Szpitalu...Wiem, że miał szansę...a przez odległe terminy i opieszałość lekarzy - odebrano nam ją :-(

Wiem, że zbliża się ten najgorszy moment...Kiedy ostatnio byłam w domu (mieszkam 250km od taty) i zobaczyłam tatę tak bardzo chudego...poruszającego się przy pomocy chodzika...nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy Nim...A On próbował mnie pocieszać mówiąc: "ja już się z tym pogodziłem...", uśmiechając się do mnie...Jego łydki takie chude jak przegub mojej dłoni...
Każdego dnia budzę się z lękiem..boję się "tego" dnia...Kiedy jestem z tatą, nie wiem co mówić, jak pocieszać..Myślę, że jest w depresji...Siedzi patrząc niby w telewizor, ale nie ogląda tak naprawdę...Czuję niemoc i bezsilność...Boję się odchodzenia...Cierpienia Taty...Dzisiaj jak mama mi powiedziała, że tata miał większy apetyt i powiedział, że czuje sie lepiej - od razu taka myśl" O Boże czy to już? Przecież ludzie ponoć przed śmiercią tak właśnie mają..." Co ja mogę jeszcze dla Niego zrobić...? Nawet nie mogę być przy Nim ze względu na odległość i pracę...Jadę za tydzień do domu i proszę Boga " Boże, żeby chociaż jeszcze ten tydzień...żebym zdążyła..."

Wiecie co jest najbardziej niesamowite dla mnie w tej chorobie, relacji z Tatą..? Cud przebaczenia...Bo ja miałam dużo żalu do Taty, za naprwdę trudne życie, rany, które zadał mojej Mamie, mnie i siostrze...A teraz...już nie pamiętam tego co złe...Wybaczyłam, kocham całym sercem...Wiem, że był po prostu słaby i bardzo chory i potrafię tą przeszłość tak wytłumaczyć, zamknąć...A myślałam, że nigdy Mu nie wybaczę, że zawsze będzie zadra w sercu...Życie bywa naprawdę zaskakujące...

Dziękuję, że mogłam się z Wami podzielić moją historią...Jestem z Wami w Waszych cierpieniach i smutkach. Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie...Życzę dużo siły, wytrwałości...
 
Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group