Komentarze nie związane bezpośrednio z historią choroby znajdują się w => tym wątku <=
Czytam od dawna to forum
i powoli dojrzewam do opisania naszej historii.
To trochę jest tak, że boję się, że jak napiszę to co szczerze myślę, to tak jakbym urzeczywistniła wszystkie złe myśli, zaklęła obawy by zmieniły się w życie.
Mamuś - lat 53 (obyśmy doczekały do lipca i do 54)
Ja - 33, dwie córcie i małż.
Tata - 53 lata i kompletna nieporadność w prawdziwie trudnych chwilach.
No i on
płaskonabłonkowy, niedrobnokomórkowy skur.... z ZŻGG, który objawił się nagle 15 września 2010.
Mama trafiła do szpitala, gdy obudziła się pewnego dnia z mocno opuchniętą prawą stroną twarzy. Podejrzewali mikrowylew, potem może zmiany tarczycowe.
Ja dzięki kuzynce-lekarce po 2 dniach i RTG wiedziałam już co widzą lekarze.
Mamie i ojcu (kompletnie nieodpornemu na stres) trzeba było dawkować wiadomości.
Już raz mama miała przeprawę z rakiem - w 2005 r. nowotwór złośliwy macicy z przydatkami. Wtedy się udało - całkowita remisja choroby po histerektomii i komplecie radio+chemioterapii.
Jedna z lekarek powiedziała mi: wie pani, z pani mamą to tak jakby w to samo drzewo dwa razy walnął piorun. To nie przerzut, tylko nowy rak.
Teraz jesteśmy po 30 naświetlaniach i 4 chemiach.
W planie leczenia już nic dla mamy nie mają.
Ona czeka, mówi, że będzie lepiej (jak będzie wiosna, jak będzie więcej na powietrzu, jak będzie cieplej, zimniej, jak pozmywa, jak odpocznie, jak jej zmniejszą sterydy...), a ja się uśmiecham i kocham, no i czasem ryczę.
Ale do tego muszę mieć powera, żeby jakoś to pozbierać, zarobić na badania, wizyty dojazdy, by przynajmniej w takim zakresie wszystko było na już, by Mamuś przynajmniej o to nie musiała się martwić.
Do tego przedszkole, żłobek, kredyty, soczki pieluszki, ciuszki i inne pierdoły.
A Mama uśmiecha się, przytula,
i do tego coraz bardziej brakuje jej tchu, męczy ją kaszel i puchnie jej głowa.
A ja boję się, że zaraz zacznie się to co przeszła Czkawka, co przechodzili i przechodzą inni.